Alberto Dainese (Team DSM) wygrał 11. etap Giro d’Italia.
Po pagórkowatym, ekscytującym etapie we wtorek, zakończonym historycznym zwycięstwem Biniama Ghirmay’a, a następnie… opuszczeniem przez niego wyścigu (na skutek trafienia korkiem od szampana w oko) w środę na zawodników czekał płaski odcinek, który w teorii nie mógł przynieść żadnych niespodzianek. Jedynym, co było w stanie wpłynąć na rywalizację były podmuchy wiatru, zdolne do podzielenia stawki.

Po starcie na czoło ruszyło dwóch grasantów: Filippo Tagliani (Drone Hopper – Androni) oraz Luca Rastelli (Bardiani). Na czele nie przebywali jednak długo – tempo w peletonie było na tyle wysokie, że złapano ich sto kilometrów od mety. Mocne tempo nadawała drużyna Quick Step – Alpha Vinyl oraz Ineos Grenadiers. Do poważnych przetasowań jednak nie doszło.
Po tym, jak główna grupa zwolniła, atak przypuścił Dries de Bondt (Alpecin-Fenix). Trzymany był na “smyczy”, wynoszącej około 30 sekund, ale… chętnych do podkręcenia tempa brakowało. W efekcie tego, 6 kilometrów od finiszu wciąż pozostawało mu 20 sekund.
Belga złapano dopiero 1300 metrów od mety. Ostatecznie zdecydował sprint. W nim, dość niespodziewanie triumfował Alberto Dainese (Team DSM).
